Kiedyś, bardzo dawno temu, kiedy na naszych drogach królowały Fiaty 125p, 126p a i niemało było Syrenek, Wartburgów, Trabantów itp wynalazków, Scorpionek nabył sobie szczyt marzeń ówczesnych (zanim mnie ktoś zacznie poprawiać polecam słownik ortograficzny) nastolatków – nowy motor MZ ETZ 251.
Maszyna prezentowała się tak:
Po 2 czy 3 latach poszła do ludzi a ja zapominałem powoli wrażeń, które dają jednoślady. W tym roku jednak, na skutek makabrycznych korków, myśl ponownie wróciła. Skutkiem tego stałem się właścicielem skuterka Kymco Bet&Win, który bardzo sobie chwalę, ale… No właśnie, jest "ale". W mieście spisuje się znakomicie, na krótkie wyjazdy również. Tylko gdzieś, w środku obudziła sie pamięć wypadów na jakie pozwalał prawdziwy motor. Wrażeń, których nigdy nie doświadczymy w samochodzie… I wcale nie chodzi mi o prędkość. Te lata mam już za sobą. To jest "to coś", co trudno określić. To trzeba poczuć i albo to się pokocha albo nie. Innej możliwości nie ma.
Podążając za ta myślą odwiedziłem najbliższy salon Suzuki i od razu moje serce podbiła taka maszynka:
Suzuki GSR600
lub wersja pasująca do moich oczu :):):)
Niestety nie widzi mi się wbijanie w kredyt na 30 tys. więc trzeba chyba rozejżeć się za jakąś używką. Przynajmniej narazie… Zatem trzeba polować na sprzęt wyprodukowany koło 2000 roku i z ceną (jak najbardziej) poniżej 10 tys. zł. Tutaj w oko mi wpadły:
Suzuki GS500 z roku 2000:
Suzuki GSX750F z roku 1998:
Suzuki GSX600F z roku 1998:
Starszych to chyba nie bardzo jest co brać, chyba że z wiadomego pochodzenia. Mogę też rozważyć sprzęty po lekkim szlifie (byle nie dzwon). Tak czy owak mam teraz do myślenia. 🙂